Autor:

2017-04-21, Aktualizacja: 2017-04-28 10:39

Tomasz Jachimek: Nie jestem Georgem Clooney'em, trzeba z tym żyć

Tomasz Jachimek balansuje na granicy różnych światów. Z jednej strony jest standuperem, z drugiej - kabareciarzem. W telewizji w "Szkle kontaktowym" opowiada o polityce z dużą dawką humoru. Czy żartem można "uzdrowić" społeczeństwo? A może polskim politykom potrzebny byłby roast?

Tomasz Jachimek polski artysta kabaretowy, satyryk, autor tekstów i konferansjer. Uczestnik roastów, współprowadzący program "Szkło kontaktowe" w TVN 24. Można go zobaczyć w programie "Comedy Club" na antenie Comedy Central. Pochodzi z Gdyni.

W czasie któregoś z występów powiedziałeś takie słowa: „nieważne, jak się będę starał, w internecie i tak będę skończonym zje***, żenującym debilem, który powinien spi*** na Madagaskar”. Poza występami na scenie oraz programami w TV, informacji o Tobie, przede wszystkim w sieci, jest bardzo mało. To świadomy wybór?

W moim przekonaniu, to bardzo słabe, gdy ktoś stara się ocieplać wizerunek opowiadając o dzieciakach, żonie, rozwodzie czy autach. Źle się w tym czuję. Źle też czuję się na ściance. Co prawda, jeśli impreza tego ode mnie wymaga, to nie strzelam focha, ale generalnie mnie to nie kręci. Nie sądzę, żeby w najbliższym czasie się to zmieniło. No chyba, że będę bardzo potrzebował pieniędzy (śmiech).

Wtedy będziemy wiedzieć o Tobie wszystko.

No tak, to będzie znaczyło, że jestem w kryzysie i muszę wyprzedawać „dobra rodowe”.

Byłeś jakiś czas temu ambasadorem akcji związanej z „hejtem”. Internet jest takim nieprzyjaznym miejscem?

Mam ogromny dystans do tego, co czytam na swój temat w sieci. Jeśli ktoś pisze, że coś jest super, to nie można się do tego przywiązywać. Hejt, jeśli o mnie chodzi, dotyczy trzech tematów.

Jakich?

Po pierwsze: „ale jesteś nieśmieszny”, „moja babcia opowiada trzy razy lepsze żarty”. Tu nie dyskutuję, bo to kwestia gustu. Przyjmuję do wiadomości, że to, co robię na scenie, może kogoś nie śmieszyć, a nawet drażnić. Zwłaszcza w naszym pięknym kraju trudno jest mieć 38 milionów zwolenników. Podziały są takie, że połowa będzie cię lubiła, a druga z pewnością nienawidziła. I to przy dobrych wiatrach.
Drugi typ hejterstwa to: „ale ty wyglądasz”, „jaki ty masz krzywy ryj”. Tu też nie polemizuję, nie jestem Georgem Clooney'em, trzeba z tym żyć (śmiech).
Trzeci typ uwag: „sprzedaje się w TVN 24, a to przecież antypolska stacja”. Chciałem więc powiedzieć otwarcie, jestem dumny z tego, że występuję regularnie w tej stacji i w „Szkle kontaktowym”. Znajomość z Grzegorzem Miecugowem czy Tomaszem Sianeckim to dla mnie powód do dumy.


© Damian Kujawa


Zdjęcie: Damian Kujawa / Polska Press

Wróćmy do hejtu...

… jak sobie czasem wejdę na komentarze pod danym artykułem, na dowolny temat, to jestem zażenowany. Chodzi o typ argumentacji, znajomość polszczyzny... Jak Polacy wymieniają uwagi czy kłócą się, to w 80 procentach jest to dno i trzy metry mułu. Ale jak ktoś lubi się naparzać błotem czy gó...m, to jego sprawa.

Z jednej strony mamy hejt i tępe obrażanie, z drugiej roast. Czy widzisz jakąś granicę między tymi dwiema rzeczami?

Nie ma co porównywać. Jeżeli hejt traktujemy jako „czystą wojnę”, gdzie naparzamy się bronią nuklearną, to roast jest zabawą w wojnę. Dzieci się umawiają, że będziemy się strzelali kijkami z patyków. Stara dobra zasada mówi: „roastuj tylko tych, których lubisz”.
Nie ma sensu wylewać żali, prać brudów przed publicznością. Mamy sobie mniej lub bardziej finezyjnie dociąć. Jestem wielkim fanem inteligentnej kpiny czy brutalnego ataku retorycznego - dla samej finezji. Bardzo fajnie, jeśli ktoś potrafi sformułować kilka złośliwych zdań na temat koleżanki czy kolegi. Natomiast z hejtem nie ma to zbyt wiele wspólnego.



Czyli roast jest pewną formą terapii?

Na pewno można się sporo na swój temat dowiedzieć. Kluczem w tych zabawach jest hasło: „roastuj tylko tych, których lubisz”. Jeśli wychodzimy z takiego założenia, nie ma mowy o żadnym obrażaniu czy niepotrzebnym napinaniu mięśni. Po prostu się bawimy.

© Damian Kujawa

Zdjęcie: Damian Kujawa / Polska Press

Jak ktoś choć raz wziął udział w roaście, to wie, że to niewyobrażalna trema. To bardzo specyficzna forma sceniczna i stąpa się po kruchym lodzie – czy się przegnie, czy nie. Poza tym teksty wygłaszane są premierowo, a ludzie chcą mięsa! Wiadomo, że nie jest to dopracowane, korzystamy z kartek, jest adrenalina. To fajna zabawa, ale raz na jakiś czas. Nie ukrywajmy, roast jest formą mocno schematyczną i ograniczoną. Ile razy można powiedzieć, że jesteś taki czy owaki?

Balansujesz trochę na granicy świata satyry i polityki. Doradziłbyś politykowi zorganizowanie roastu, np. Jarosławowi Kaczyńskiemu?

Z wielką przyjemnością sam wziąłbym w nim udział. Chociaż w sumie nie – zgodnie z zasadą „roastuj tylko tych, których lubisz”... Jeśli chodzi o polityków, ostatnio Robert Biedroń wziął udział w roaście…

Trzeba przyznać, że wypadł bardzo dobrze.

Podejrzewam, że zostanie mu to zapamiętane jak najbardziej na „plus”.
Jednak nie ukrywajmy – nie wyobrażam sobie roastu Antoniego Macierewicza. Bilety byłby wyprzedane na trzy tygodnie przed. Można byłoby z tym jeździć w trasę. A gdyby jeszcze roastowali go Donald Tusk i Grzegorz Schetyna, kabareciarze byliby zbędni (śmiech)!


Ale chyba „Szkło kontaktowe” jest takim miejscem, gdzie sztywną politykę traktujecie z dużą dawką humoru.

Tylko jest to zupełnie coś innego, jeśli chodzi o język czy dynamikę. Nie można tego porównywać z roastem. Program trwa od dwunastu lat, ale gdy ustalaliśmy wszystko na początku, doszliśmy do wniosku, że żart nie jest obowiązkowy. Rozmawiamy tak, jakbyśmy siedzieli w knajpie, przy dobrym drinku. Tylko, że w tych szklankach zamiast alkoholu jest naprawdę czysta, niegazowana woda. Śmiejemy się, ale staramy się być tymi, którzy raczej kłują szpilką, niż walą młotem. A w roaście to już bywa różnie.

Zastanawiam się, gdzie jest to miejsce na poczucie humoru w polskiej polityce. Chociażby reakcje na „Ucho Prezesa” pokazują, że wszyscy chcą się z siebie śmiać, ale trochę nie wiedzą jak.

Polska scena polityczna jest na tyle śmieszna sama w sobie, że bardzo trudno wymyślić coś, co ją przebije. A satyra powinna rozszerzać pole widzenia. Oczywiście można wyjść na scenę i zacytować polityka wprost. Wtedy są super reakcje, ale to się trochę mija z celem. Tym bardziej przy dłuższych, poważniejszych formach czy seriach. Wtedy trudno przeskoczyć tę poprzeczkę, która jest bardzo wysoko zawieszona.

© Damian Kujawa

Zdjęcie: Damian Kujawa / Polska Press

Nie wydaje Ci się, że właśnie żarty z władzy – szczególnie dla naszego społeczeństwa, które jest przesiąknięte polityką – mogłyby spowodować jakieś rozluźnienie?

W każdej sytuacji dobry żart rozluźnia atmosferę. Zdecydowanie bardziej wolimy słuchać wykładu profesora, który obok mądrych rzeczy, potrafi powiedzieć coś śmiesznego. To po prostu przyciąga uwagę. Ludzie mają różne wady: zdradzają się, nadużywają alkoholu, zażywają narkotyki i przyznają się do tych słabości, ale nie zdarzyło mi się spotkać człowieka, który powiedziałyby, że nie ma poczucia humoru. Oczywiście każdy śmieje się na swój sposób.

Kabareciarze i standuperzy to są przecież dwa różne, chyba niezbyt szanujące się światy. Nie miałeś z tym nigdy problemu, że jesteś tu i tu?

Potrafię odnaleźć się w świecie kabaretowym, stamtąd się wywodzę. Jeszcze jest tam kilku kolegów w moim wieku, trochę starszych, trochę młodszych. W świecie stand-upu uchodzę trochę za Matuzalema (red. - najstarszy człowiek wymieniony w Starym Testamencie, który miał żyć 969 lat). Mimo to myślę, że sympatycznie daję radę. Nie jest to dla mnie kłopotliwe. Ludzie realizują się na różnych polach, chociażby Rafał Rutkowski – świetny aktor, który daje radę w stand-upie.

Czyli nie wytykają Cię palcami?

Myślę, że nie. A jeśli tak, to za plecami (śmiech).

Rozmawiał Piotr Wróblewski, dziennikarz naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Damian Kujawa

Wywiad nieautoryzowany
  •  Komentarze 11

Komentarze (11)

ewa (gość) (suzanne)

e nie, to tylko zatwardzenie po występach w szkle "kontraktowym"

juderaus (gość)

Mało sympatyczny żydek!

zośka internautka (gość)

"Ale jak ktoś lubi się naparzać błotem czy gó...m, to jego sprawa." - mędrzec powiedział. I to należy uszanować. Jak ktoś lubi występować w g. to też jego sprawa... Każdy sam wybiera błoto w którym lubi się taplać.

suzanne (gość)

joachimex zrobił oczy jakby zobaczył panicza na koniu :)

Uważny Czytelnik (gość)

Droga Redakcjo! Użycie apostrofu w tytule świadczy o tym, że mieliście dobre intencje i jakieś ogólne pojęcie. Jednakże w praktyce wyszło na to, iż "wiadomo, że dzwonią, ale nie wiadomo, w którym kościele". Poprawny zapis to "George'em Clooneyem". W imieniu aktora apostrof "wymusza" nieme w wymowie "e" na końcu. Natomiast w nazwisku nie jest on potrzebne gdyż żadna litera nie zostaje pominięta, angielskie "y" wymawiamy, i to jako spółgłoskę. Polecam słowniki oraz, w przypadkach wątpliwych, poradnię językową PWN - np. tę odpowiedź: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/apostrof;1476.html.
Z poważaniem
Uważny Czytelnik

dydek (gość)

wystarczy na niego spojrzeć .To POwski pysk,oderwany od koryta.Niestety takie k....rwy rzadza,bo PIS jest miękim ch....jem robiony

norman (gość)

Przecież to brat hadacza,ten sam ryj.Niech ch.u.j. go strzeli

koleś (gość)

a gdzie pozostałe "pochlebne" komentarze?

mamma (gość) (marian)

co to znaczy? a ty znasz wszystkich osobiście o których gadasz?
ten gość występuje w śmietnikowych mediach i mówi karygodne rzeczy, za to ma taki hejt

marian (gość)

jezu jaka nienawiść w narodzie...wrr - jak można nienawidzić człowieka którego, się nie zna osobiście, i po co przede wszystkim?
Panie dziennikarzu Clooneyem piszemy bez apostrofu!!!

jo (gość)

tvn-owski lizus :(