18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piłce nożnej oddał całe swoje zbyt krótkie życie

Beata Samulska
14 sierpnia minęło 40 lat od niespodziewanej śmierci Józefa Pinkosza, działacza sportowego, który tworzył Międzyzakładowy Ludowy Klub Sportowy Pogoń Syców.

Józef Pinkosz urodził się jako syn Marty i Zygmunta w Mostkach koło Kobylej Góry 12 września 1937 roku, a zmarł w wieku 35 lat 14 sierpnia 1973 roku. Miał trzy siostry i dwóch braci. Był wśród rodzeństwa najstarszy. Do dziś żyje mama pana Józefa, 97-letnia Marta Pinkosz. Tato Józefa, pan Zygmunt, zmarł krótko po śmierci syna. – Czuł się po śmierci taty tak, jakby mu się życie skończyło – wspomina córka pana Józefa, Lilianna Kmiecik.
W Sycowie pan Józef kończył zaocznie liceum, następnie podjął zaoczne studia. Przyszłą małżonkę Barbarę poznał w Sycowie, przyjechała tutaj aż z Kołomyi na Ukrainie. Wraz z małżonką mieszkał najpierw na Bielawkach, potem na Szosie Kępińskiej i Wojska Polskiego w Sycowie. Pobrali się w lutym 1957 roku. Na świat przyszły dzieci: najstarsza Lilianna, 4 lata potem Krzysztof i Ryszard, następnie Grażyna. Do dziś 77-letnia małżonka pana Józefa Barbara Pinkosz mieszka w Lądku Zdroju.
Pan Józef wiele lat pracował w sycowskiej Gminnej Spółdzielni, potem objął posadę kierownika w mieszalni pasz w Działoszy, do śmierci pracował w sycowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Rolniczego.
Józef Pinkosz od zawsze interesował się piłką nożną, kochał tę dyscyplinę sportu. – Boisko i zawodnicy byli dla taty wszystkim – spostrzega pani Lilianna. – W latach sześćdziesiątych działał wraz z Tadeuszem Zimą w harcerstwie. Miał uprawnienia sędziowskie, obok piłki nożnej uprawiał jeszcze wiele innych dyscyplin sportu, grał m.in. w tenisa stołowego, siatkówkę i koszykówkę. Przyjaźnił się z Józefem Krakowskim, który całe swoje życie oddał sycowskiej siatkówce, Ignacym Kubachą, działaczem piłki nożnej, pierwszym trenerem Pogoni Bronisławem Szymczakiem z Wrocławia, Ryszardem Derylakiem ps. Dilajlą, zawodnikiem Pogoni Syców z Katowic – tak zapamiętała swojego tatę pani Lilianna, która chodziła z nim na salę gimnastyczną przy alei Nad Wałem. – Ta przyjaźń trwała nawet poza boiskami, była to więź ludzi, którzy nadawali na tych samych falach, kochali sport i oddawali całe swoje życie swoim ulubionym dyscyplinom sportu.
Do dziś przetrwała odręcznie pisana przez Józefa Pinkosza kronika sekcji piłki nożnej MLKS Pogoni Syców, w której pierwszy wpis datowany jest na jesień 1962 roku, a ostatni – z datą majową 1972 roku. W ostatnim wpisie pan Józef z żalem odnotowuje, że 23 maja 1972 roku na posiedzeniu zarządu MLKS Pogoń Syców postanowiono wycofać z dalszych rozgrywek drużynę seniorów o mistrzostwo klasy A grupy I sezonu 1971/72. „Głównym motywem, który skłonił zarząd do tak drastycznej decyzji był brak trenera, mała kadra zawodników, bardzo ograniczone fundusze na działalność. Ostatni mecz oddano walkowerem” – zanotował pan Józef w swojej kronice. – Ta kronika była świętością, której nie mogliśmy dotykać – śmieje się pani Lilianna. – Z ciekawością zerkaliśmy, jak tato po odnotowaniu relacji z meczu odkłada ją do szafy. Był bardzo skrupulatny, wycinał z lokalnej prasy wszelkie notatki o sycowskich sportowych wyczynach, a zapisywanie notatek po spotkaniach to był już taki rytuał.
Prezesem Międzyzakładowego Ludowego Klubu Sportowego Pogoń Syców był od 1968 roku Stanisław Skulski, Józef Pinkosz objął funkcję kierownika sekcji piłki nożnej w klubie, całkowicie poświęcając się działalności tej instytucji, czasem nawet kosztem rodziny. – Było mu na pewno ciężko, nie potrafił często pogodzić tych spraw, był rozdarty między tym, co kochał najbardziej – między rodziną a zawodnikami Pogoni – wspomina były zawodnik Pogoni Maciej Pawlak. – Mój tato tak bardzo żył piłką nożną, że nie mógł opuścić żadnego meczu – wspomina pani Lilianna. – Na mecz szłam z moim tatą nawet po mojej pierwszej komunii świętej, ubrana jeszcze w białą sukienkę – relacjonuje ze śmiechem. – Na meczach bywała też nasza mama, choć nigdy nie wyjeżdżała na rozgrywki poza Syców. Obserwowaliśmy, że piłka nożna jest dla taty całym życiem. Cieszyliśmy się, gdy przychodziły święta Bożego Narodzenia, bo wówczas tato był z nami przez całe dwa dni w domu. W Wielkanoc już nie bardzo, gdyż trwał już sezon piłkarski. Któregoś roku, gdy polska reprezentacja rozgrywała jeden z meczy w ramach mistrzostw i był on relacjonowany w telewizji, cała drużyna sycowskich piłkarzy oglądała go w naszym małym mieszkanku przy Wojska Polskiego – opowiada pani Lilianna. – A mój tato wraz z nimi kibicował głośno Polakom.
Jak odnotował początki MLKS Pogoni Syców Józef Krakowski? „Dzięki inicjatywie wiceprzewodniczącego PZ LZS Józefa Pinkosza i przewodniczącego PKKFiT Tadeusza Zimy w dniu 16.12.1967 r. Została ostatecznie sfinalizowana sprawa przekształcenia LZS Pogoń Syców w Międzyzakładowy Ludowy Klub Sportowy Pogoń w Sycowie” – napisał. Odtąd za utrzymanie klubu odpowiadało 13 sycowskich zakładów pracy i instytucji.
Józef Pinkosz zmarł, gdy pani Lilanna miała 16 lat. – Mój tato był dla mnie wszystkim – wspomina. – Gdy zmarł, przez wiele lat nie mogłam się pozbierać, bo to był tak wspaniały człowiek. Miał niesamowitą osobowość, pomógł każdemu, kto się do niego zwrócił z prośbą o pomoc, był dobrym człowiekiem, bardzo radosnym, koleżeńskim, dał się lubić.
W lipcu 1973 roku pani Lilianna wraz z siostrą wracały z kolonii w Gądkowie. Do Wrocławia nie przyjechał po nie niestety tato. Dziewczynki zastały go w domu. Gdy pani Lilianna zapytała, dlaczego tym razem nie przyjechał po nie do Wrocławia, przyznał, że bardzo go boli głowa. – Długo spoglądał na mnie ostatniego dnia – wspomina pani Lilianna. – Gdy zapytałam, dlaczego tak mi się przygląda, odparł, że być może widzi mnie już po raz ostatni. Potem dodał: „Nie spiesz się do pracy, bo nie warto”. Po tych słowach wyszedł do swojej pracy. Chciałam go jeszcze powstrzymać i prosić, by poszedł do lekarza, ale on już stał na drodze. To było 11 sierpnia. W zakładzie ponoć upadł przy biurku, doznając udaru mózgu, wezwano pogotowie ratunkowe. Trafił do szpitala we Wrocławiu, gdzie zmarł 14 sierpnia.
Hołd Józefowi Pinkoszowi oddali podczas jednego z pierwszych meczy po jego śmierci zawodnicy Pogoni. Trumnę z jego ciałem nieśli podczas pogrzebu ówcześni piłkarze: Roman Poręba, Maciej Pawlak oraz nieżyjący Grzegorz Kopacki i Henryk Kicol. – Mojego tatę przyszły pożegnać setki ludzi – wspomina ze łzami w oczach pani Lilianna. – Dla mieszkańców Sycowa, którzy go znali, to był wstrząs, to był w końcu młody człowiek. Gdyby tato dziś żył, miałby 76 lat i wciąż byłby na stadionie – tego jest pewna pani Lilianna. – On z miłości do piłki szedł na stadion. Nie było wówczas funduszy, jako działacz starał się pozyskiwać jakiekolwiek środki na piłkę nożną, by funkcjonowała.
Oto relacja Józefa Krakowskiego z pogrzebu Józefa Pinkosza: „W okresie przerwy piłkarskiej – przed sezonem 1973/74 zarząd klubu zastanawiał się nad dalszymi losami drużyny piłkarskiej. Większość zawodników ma okres świetności już poza sobą. Brakuje zawodników, którzy mogliby zastąpić starszych kolegów, których już znudziła piłka nożna. Po rozmowach z niektórymi zawodnikami postanowiono jednak zgłosić drużynę piłkarską do rozgrywek o mistrzostwo klasy B. Wznowione zostały treningi. W drugiej dekadzie sierpnia 1973 roku nagle zachorował w czasie pracy w PBRol-u wiceprezes klubu do spraw sportowych i kierownik sekcji piłki nożnej śp. Józef Pinkosz. Z sycowskiego szpitala został przewieziony do kliniki we Wrocławiu, gdzie w dniu 14.08.1973 r. Zmarł nie odzyskawszy przytomności. Zwłoki zmarłego zostały przewiezione do Sycowa. W dniu 17 sierpnia odbył się uroczysty pogrzeb. Trumnę nieśli piłkarze. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyli przedstawiciele Rady Wojewódzkiej LZS z Wrocławia. Klub, a zwłaszcza sekcja piłki nożnej, poniósł niepowetowaną stratę. Śp. Józef Pinkosz był człowiekiem, który bez reszty poświęcił się działalności sportowej. Od wielu lat był kierownikiem sekcji piłki nożnej. Był obecny prawie na każdym treningu, na każdym meczu w Sycowie i na meczach wyjazdowych. Był członkiem Zarządu ZO ZPN, był również sędzią piłki siatkowej. Przez wiele lat pełnił funkcję sekretarza RP LZS w Sycowie, był członkiem Prezydium RW LZS we Wrocławiu”.
A jak wspominają Józefa Pinkosza, przekornie przezywanego przez sycowskich piłkarzy Tłuściochem, bo był raczej niewielkiej postury, dawni zawodnicy Pogoni – Roman Poręba i Maciej Pawlak? – Józefa Pinkosza poznałem, gdy miałem 14 lat – opowiada pan Roman. – To był człowiek-dusza, był jak drugi ojciec, szedłem do niego ze wszystkimi moimi problemami, a on potrafił doradzić. Jako działacz był niezwykły. Miał w sobie taki dar, że potrafił wszystko dla klubu załatwić. Jak go wyrzucali drzwiami, to wchodził oknem, był bardzo uparty w dążeniu do celu. Był ciepłym człowiekiem, bardzo wrażliwym, oddawał się bez reszty wszystkiemu, co robił, zwłaszcza pracy. Na pewno nikt, kto go znał, nie powiedziałby o nim złego słowa, o takich ludziach warto i trzeba pamiętać. Dość dziwne jest dla mnie to, że współcześni działacze Pogoni Syców zapominają, kto dał podwaliny pod ich klub. Imieniem Ignacego Kubachy nazwano boisko w Komorowie, uważam, że w Sycowie powinna powstać inicjatywa nazwania sycowskiego stadionu imieniem Józefa Pinkosza. Ten stadion był dla niego jak dom, tu spędził sporą część swojego życia. To mu się należy. Podpisuję się pod taką inicjatywą obiema rękami. Był fanatykiem piłki nożnej, nie opuścił żadnego treningu ani meczu Pogoni, wart uhonorowania. – Szkoda, że młodzi działacze i piłkarze Pogoni nie dostrzegają tego, co robiła stara kadra Pogoni – rozpoczyna swoje wspomnienie o panu Józefie Maciej Pawlak. – Do klubu Józef Pinkosz ściągnął mnie w 1960 roku, w wieku 15 lat. Lepszego człowieka w okolicy nie było. Uczynny, robił wszystko dla piłki, jego rodzina była z tego powodu trochę pokrzywdzona. Po Józefie kierownictwo nad drużyną przejął Ryszard Kacyna, jednak nastały nieco lepsze czasy. W czasach Józefa Pinkosza trzeba było się sporo napracować, by drużyna mogła istnieć, było bardzo ciężko o jakiekolwiek środki. Mimo skromnych środków, wygrywaliśmy mecze, a Józek oddawał swoje serce wszędzie, stawał na głowie, by pieniądze były. Zachorował, ale nigdy nie miał czasu, by odwiedzić lekarza: ciągle był w ruchu, ciągle w pracy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sycow.naszemiasto.pl Nasze Miasto