- Z nóg zostałem zwalony z 23 na 24 grudnia. Osiem czy dziewięć dni spędziłem w izolatce, w swoim pokoju na górze mieszkania. Przez ten czas niemal nic nie jadłem, tylko piłem. Temperatura dochodziła do ponad 39 stopni, miałem bóle rąk, nóg, głowy i oczu. Do tego kaszel. Przez 15 dni korzystałem z aparatury z tlenem, bo byłoby kiepsko - relacjonował swój stan Wojeciech Bartnik dla portalu sportowefakty.wp.pl
Oleśniczanin podkreślał, że zawsze był solidny w kwestii przestrzegania środków ostrożności. - Pilnowałem się, zawsze nosiłem maseczkę. Nie na brodzie, jak wielu młodych ludzi, którzy, gdy zwrócisz im uwagę, stawiają się czy nawet chcą się bić - mówił i dodał, że być może zaraził się od jakiegoś dziecka na sali treningowej, które chorobę przechodziło bezobjawowo.
Dziś Bartnik przede wszystkim chce przestrzec innych. - Pomoc pulmunologa to najlepsze, co mogło mi się wtedy trafić. Dostałem antybiotyki i zastrzyki, aby nie dopuścić do zatorów w płucach. A trzeba wiedzieć, że one się zdarzają również w okresie pochorobowym. Dobrym sposobem, który wszystkim polecam, jest badanie na stężenie d-dimerów. Pomagają dostrzec, czy nie robi się zakrzep płucny. I warto zaopatrzyć się też w pulsoksymetr, by kontrolować saturację. Absolutnie nie powinna spadać poniżej 92 procent - mówił dla portalu sportowefakty.wp.pl pięściarz.
- Wielu znajomych sceptycznie podchodzi do problemu, ale myślę, że choroba kogoś bliskiego zmieniłaby ich myślenie. Mnie się udało wrócić do zdrowia i uważam, że dostałem drugie życie. Córce mówiłem już, żeby pomagała mamusi, gdy tata umrze. Dziękuję znajomym za modlitwę, która została wysłuchana - mówił sportowiec.
źródło: sportowefakty.wp.pl
Dziennik Zachodni / Wielki Piątek
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?