Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Syców: Pamiętajmy o swoich korzeniach - apeluje Mirosław Hermaszewski

Dawid Samulski
Mirosław Hermaszewski ofiarował Dionizemu Prusiewiczowi książkę „Był taki czas”, która wywarła na nim ogromne wrażenie
Mirosław Hermaszewski ofiarował Dionizemu Prusiewiczowi książkę „Był taki czas”, która wywarła na nim ogromne wrażenie Fot. Dawid Samulski
Dawid Samulski rozmawia z gen. Mirosławem Hermaszewskim - pierwszym i wciąż jedynym Polakiem mającym za sobą lot w kosmos, związanym z Ziemią Sycowską od początku lat 80., który odwiedził niedawno rodzinę swego przyjaciela Dionizego Prusiewicza Dalborowic

Ile razy musiał Pan odpowiadać na pytanie, jak było w kosmosie?
Pan jest 11 534 osobą (śmiech).

Jesteście z Klimukiem ponad 300 km nad Ziemią - pan w jednej kabinie statku Sojuz 30, on w drugiej. Rozlega się głośnie pukanie do drzwi, więc pan ze spokojem odwraca głowę i pyta: "kto tam?". Tę zabawną historię ktoś wymyślił czy jest autentyczna?
Jest prawdziwa. Ten wielki kosmos ociera się o zwykłą codzienność, a kosmonauci wcale nie są jakimiś tam herosami, tylko normalnymi ludźmi, reagującymi w sposób naturalny. Więc gdy ktoś puka do drzwi, zwykle odpowiadają, "kto tam?" (śmiech).

Gdyby miał Pan możliwość wznieść się balonem na wysokość 39 km i skoczyć jak Felix Baumgartner, to zaryzykowałby Pan?
Znam dokładnie przebieg misji tego austriackiego spadochroniarza i przyznam szczerze, że wolałbym skoczyć kilka razy z mniejszej wysokości. Zbliżamy się do granicy niemożliwego, czyli do bicia rekordu dla rekordu, czemu jestem przeciwny. Niechybnie może zostać przekroczona granica absurdu, bo już teraz słychać, że ktoś chce skoczyć z jeszcze większej wysokości. To do niczego nie prowadzi i nie ma żadnego praktycznego zastosowania. Jeżeli ktoś twierdzi, że tego typu wyczyn będzie można wykorzystać do ratowania załóg z kosmosu, to znaczy, że nie wie, o czym mówi.

Którego roku sięgają Pana związku z naszym regionem?
Syców pojawił się w mojej świadomości jeszcze latach młodzieńczych, kiedy dorwałem jakąś niemiecką mapę i podróżowałem sobie po niej. Później wstąpiłem do lotniczej szkoły oficerskiej, gdzie spotkałem sympatycznego kolegę z... Sycowa.

Był to Walenty Płonka (ojciec minister Beaty Kempy, który zmarł 24.03.2011 - przyp. red.)?
Tak. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, ale w roku 1965 ja już latałem na samolotach odrzutowych, a Walek poszedł swoją drogą i nasz kontakt się urwał. Na początku lat 80., kiedy już byłem komendantem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, pozwolenie na zawarcie związku małżeńskiego napisał do mnie mój podchorąży Cezary Wiatrak. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że jego wybranką była niejaka Anna Płonka z Sycowa. Gdy okazało się, że to córka Walka, wezwałem Czarka do siebie i głośno, przy pozostałych moich podopiecznych, oznajmiłem: "Od dzisiaj Wiatrak ma u mnie największe chody" (śmiech). Usłyszałem od niego, że mój przyjaciel prowadzi w Sycowie cukiernię, więc któregoś dnia, po 17 latach od ostatniego spotkania i bez zapowiedzi, postanowiłem go odwiedzić. Boże, jak ten Waluś się cieszył. Oboje padliśmy sobie w ramiona, a naszym wspomnieniom nie było końca. Okazało się, że mamy wspólną pasję - myślistwo, więc później często razem polowaliśmy. Mam rodzinę we Wrocławiu, dlatego ilekroć do tego miasta jechałem z Warszawy, to wpadałem do Walka na kawę. Bywało, że kilkanaście razy w roku. W ten sposób poznałem bardzo wielu wspaniałych ludzi z tej okolicy, m.in. Dionizego Prusiewicza.

Podoba się Panu ta okolica?
Nabieram tutaj sił, wytrzepuję z mózgu, co niepotrzebne, ładuję akumulatory. O pograniczu polsko-niemieckim: Syców - Kępno - Ostrzeszów wiele się dowiedziałem z książki "Był taki czas" autorstwa Aleksandry Hołubeckiej-Zielnicy, zresztą mojej kuzynki, oraz jej męża Krzysztofa. Ta praca robiła na mnie ogromne wrażenie. Czasami panie od polskiego dają dzieciom różne zadania, bywa, że bezsensowne, a rzadko kiedy się słyszy, by uczniowie w pierwszych latach nauki musieli np. nanieść na papier parę zdań o tym, co, według nich, jest ciekawego w najbliższej okolicy. Może stara kapliczka, może złamane drzewo, może jakiś dziurawy mostek... Kiedy pod koniec szkoły, a potem np. w liceum, musieliby jeszcze raz napisać wypracowanie na ten temat, to jestem pewien, że obudziłoby to w nich ducha lokalnego patriotyzmu. Starszy schorowany człowiek, na którego na co dzień nikt nie zwraca uwagi, może okazać się prawdziwą skarbnicą wiedzy, kiedy ktoś do niego przyjdzie i poprosi, by opowiedział o swoim życiu. On się wtedy otworzy. Nie można zapominać o swoich korzeniach, szczególnie w dobie globalizacji.

O korzeniach przypominają też doroczne dożynki, a obawiam się, że za parę lat nie będzie ich miał kto organizować. Bo dla młodych to obciach. Lepiej buszować po sieci i wpisywać kolejny zgryźliwy anonimowy komentarz...
Niestety, coraz częściej też zapominamy o tym, że najważniejsze jest człowieczeństwo. Podany przez ze mnie za przykład staruszek jest dowodem na to, że nie ma ludzi, którymi powinno się gardzić. Nawet zwykły pijak, leżący w rynsztoku, to także człowiek, do którego, być może, trzeba wyciągnąć rękę, aby się odbił od dna. Bo pewnie z jakiegoś powodu został tym pijakiem, coś go do tego skłoniło.

Ludzkość nie idzie w dobrym kierunku?
Obawiam się, że nie. Wczoraj, po ciężkim tygodniu, poszedłem wreszcie na polowanie i, proszę mi wierzyć, kiedy usiadłem przy tej kukurydzy, to nie chciało mi się wracać do domu. Dookoła cisza, telefon nie dzwoni, ech, mógłbym tam siedzieć do rana.

Upolował Pan coś?
Strzelanie w tym wszystkim jest najmniej ważne. Właśnie wczoraj miałem okazję strzelić trzy razy, ale nie zrobiłem tego.

Gdzie jest Pana drugi dom?
Pierwszy na pewno w Warszawie, a drugi zawsze tam, gdzie są moi przyjaciele. Czyli tutaj, w Dalborowicach, również.

Ponad rok temu, kiedy zmarł Walenty Płonka, napisałem do Pana mejla z prośbą o kilka słów wspomnień. Trochę nie dowierzałem, że coś wskóram, a jednak Pan oddzwonił.
Propozycji wywiadów mam czasami kilkadziesiąt na tydzień, a ponieważ tamten dotyczył Walka, to była dla mnie świętość.

Dziś chyba największą sztuką jest pozostać normalnym człowiekiem. To niby nic, a jednak tak wiele...
Zawsze trzeba patrzeć trochę do przodu, ale nie na te dwa kroki, tylko znacznie dalej.

Jak Pan sobie radził z "wodą sodową" po powrocie z kosmosu?
Raptem znalazłem się w elicie, zapraszano mnie na każdą imprezę, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że jestem tylko ich dekoracją, a przecież mam swój zawód. "Gwiezdna choroba" nigdy do niczego dobrego nie doprowadzi. Kiedy tam z góry patrzysz na Ziemię, myślisz sobie, że jesteś ktoś, ale za chwilę zapala się druga lampka, która ci podpowiada "jesteś nikim, zwykłym pyłkiem, należysz do milionów ludzi na dole, którzy tak jak ty mogli się tutaj znaleźć".
Rozmawiał Dawid Samulski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto