Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Garczarek kreował kulturę w Kostrzynie przez blisko 23 lata. Właśnie odchodzi na emeryturę

Jakub Pikulik
Jakub Pikulik
Ostatni organizowany przez Zdzisława Garczarka koncert odbędzie się w Kostrzynie nad Odrą 27 kwietnia. Tego dnia wystąpi Piotr Bukartyk.
Ostatni organizowany przez Zdzisława Garczarka koncert odbędzie się w Kostrzynie nad Odrą 27 kwietnia. Tego dnia wystąpi Piotr Bukartyk. Jakub Pikulik
Zdzisław Garczarek przez blisko 23 kierował Kostrzyńskim Centrum Kultury. Właśnie odchodzi na emeryturę. Przez ten czas w mieście zorganizowano kilkaset koncertów i dziesiątki wernisaży. Powstały nowe miejsca, gdzie mieszkańcy mogą obcować ze sztuką przez duże „S”. Odbywał się też Przystanek Woodstock, który na dobre zmienił miasto i jego mieszkańców.

- Przychodząc na tę rozmowę widziałem przed Kostrzyńskim Centrum Kultury plakat, zapraszający na wernisaż Tomasza Lubaszki. Trudno w dzisiejszych czasach zachęcić ludzi do obcowania ze sztuką?
- Na szczęście nie. Jakoś tak fajnie zrobiło się w ostatnich latach, że na wystawy, wernisaże, przychodzi naprawdę sporo ludzi. Na ostatnich wystawach były wręcz tłumy. Momentami było ciasno.

- To wynik tego, że te wystawy w Kostrzynie organizowane są od lat?
- Oczywiście, systematyczność jest w tym przypadku najważniejsza. Przychodzą seniorzy, ludzie w średnim wieku i przychodzi młodzież. Na wernisażu Tomasza Lubaszki była grupa nastolatek. To cieszy. Przychodzą też ludzie, którzy przez ostatnie dwa lata uczestniczą w zajęciach w Domu Praktyk Twórczych. Tutaj mają możliwość skonfrontowania tego, co robią na zajęciach w DPT z artystami, mającymi poważny dorobek. Jest też grupa stałych bywalców, to też bardzo cieszy. Ale najbardziej się cieszę, gdy widzę nowe twarze. W dzisiejszych czasach rzadko szuka się bezpośredniego kontaktu ze sztuką. Ludzie, szczególnie młodzi, przywiązani są do swoich telefonów.

- Przez te 23 lata zmieniło się podejście ludzie do odbioru sztuki, muzyki?
- Bardzo! Szczególnie wśród najmłodszych odbiorców. To trochę martwi. Na koncerty przychodzą raczej ludzie w średnim wieku. Brakuje młodych. Ja wiem, że słuchają innej muzyki. Ale kiedy nawet były koncerty hiphopowe, czy inne adresowane dla młodych, to też przeważali raczej ludzie w średnim wieku. Wiem, że każde pokolenie ma swoją sztukę, swoją muzykę. Trochę smutne jest to, że najmłodsi poszukują jej prawie wyłącznie w platformach streamingowych. Brak zainteresowania kulturą wśród młodzieży wynika z braków edukacyjnych. Szkoły raczej do tego nie przygotowują.

- Odpowiedzią na takie braki jest Dom Praktyk Twórczych?
- To jest unikalne w skali kraju miejsce edukacji artystycznej w dziedzinie sztuk wizualnych. Mamy tu siedem doskonale wyposażanych pracowni, w każdej z nich pracuje fachowiec w swojej dziedzinie. Jest pracownia malarstwa i rysunku, grafiki komputerowej, grafiki warsztatowej, filmowa, fotograficzna, ceramiczna, do tego zajęcia z plastyki dla najmłodszych. Pamiętam, że jak tworzyliśmy plan działalności DPT, to zakładałem, że jak dojdziemy do ilości 150 uczestników zajęć tygodniowo, to będzie sukces. Te 150 osób mamy teraz non stop, a bywało, że w cotygodniowych zajęciach uczestniczyło 180 osób. Przyjeżdżają nawet ludzie z Gorzowa i innych okolicznych miejscowości. Trafiają się nawet goście z Niemiec, bywają uczniowie z gorzowskiego liceum plastycznego. U siebie nie mają takich pracowni, nie mają ciemni fotograficznej, czy studia fotograficznego. To miejsce to strzał w dziesiątkę.

- Uczycie tego, czego nie nauczy szkoła…
- W szkołach edukacja artystyczna jest na miernym poziomie, jest wybiórcza. Podziwiam skandynawski, szczególnie Fiński model edukacji, gdzie zajęcia artystyczne są niemal dominującymi przedmiotami. Działanie z materią, tworzenie czegoś, rozwija umysł człowieka. Tymczasem teraz przychodzą do nas dzieci, które nie potrafią operować nożyczkami, czy dobrze trzymać ołówka. Staramy się to nadrabiać i cieszę się bardzo, że tych grup jest tak dużo, poczynając od najmłodszych aż po seniorów.

- Czyli Dom Praktyk Twórczych żyje na co dzień?
- Oczywiście. Poza warsztatami organizujemy tu systematyczne spotkania, prelekcje uznanych kuratorów, ludzi sztuki, czy sympozja. W zimie była edycja Sztuki na Granicy, w której brało udział ośmioro artystów. Byli tam i tworzyli przez tydzień, później była wystawa. Kontakt ze sztuką w takim mieście to nie jest codzienność. Umówmy się, że jesteśmy pod tym względem za innymi, rozwiniętymi państwami. Sztuka współczesna nie jest u nas doceniana tak, jak powinna.

- Sztuka na Granicy pozwoliła mieszkańcom Kostrzyna poznać artystów, ich twórczość.
- To na początku były plenery malarskie, później otworzyliśmy się na inne dziedziny sztuki. Na pewien czas przenieśliśmy się za granicę, do niemieckiego Lebus. O to od samego początku chodziło, to miało być spotkanie na granicy, ale bez granic. W międzyczasie weszliśmy do Unii Europejskiej, nabrało to zupełnie innego wymiaru. Odbywały się też happeningi na ulicach miasta, wychodziliśmy do ludzi. Przychodziły, tłumy, ale później to chyba mieszkańcom spowszedniało. Wydaje się, że to znak czasów. Trzeba ciągle coś zmieniać, ciągle proponować coś nowego, żeby zainteresować odbiorców.

- Mieszkańcy doceniają to, że mogą obcować ze sztuką?
- Z tym docenianiem jest różnie. Najczęściej doceniają nas ci, którzy nie mieszkają w Kostrzynie. Jeśli ktoś przyjeżdża z innego miasta, to dostrzega bogatą ofertę. My natomiast od kostrzynian często słyszymy, że „nic się nie dzieje”. Na szczęście nie wszyscy.

- Wróćmy do muzyki. Przecież mówi się, że muzyka na żywo dostarcza zupełnie innych doznań. Dzisiejsze pokolenie ma inne podejście?
- Oczywiście. Kiedy jako nastolatek słuchałem muzyki, to nie liczyło się, kto występuje, tylko to, żeby być na koncercie na żywo. Dziś jest taka mnogość propozycji koncertowych, że każdy może znaleźć coś dla siebie. No ale trzeba chcieć. Taka przychylność do słuchania różnej muzyki to domena ludzi w średnim wieku. Młodzi są zafiksowani na to, co interesuje ich w danym momencie, a cała reszta już nie. Szkoda, bo możliwość słuchania różnych gatunków muzycznych uwrażliwia i rozwija. Kiedyś, żeby zdobyć płytę ukochanego zespołu, trzeba było mieć albo ogromną ilość pieniędzy, albo znajomości. Teraz jest dostęp do wszystkiego i w każdym momencie. To jest świetne. Ale szkoda, że nie przekłada się na chęć skonfrontowania tego z rzeczywistością. A często jest tak, że nie wszyscy radzą sobie na żywo z tym, co uda się nagrać w studiu.

- W Kostrzynie mamy Strefę Dobrej Muzyki. Dzięki współpracy ze strefą ekonomiczną udało się zorganizować dziesiątki koncertów.
- Tych wydarzeń były setki. Samych koncertów było ponad 170. Mamy bardzo wielu gości spoza Kostrzyna. Nie ukrywam, że jesteśmy w bardzo uprzywilejowanej sytuacji. 18-letnia współpraca z Kostrzyńsko-Słubicką Specjalną Strefą Ekonomiczną dała nam ogromne możliwości. Mieliśmy możliwość organizacji koncertów wielu wybitnych artystów, nie tylko z Polski, jak choćby Ray Wilson, były wokalista zespołu Genesis. Była u nas cała czołówka polskich artystów. Oczywiście wybór zawsze jest subiektywny i nigdy się nie zadowoli wszystkich, ale przez te lata staraliśmy się pokazywać klasykę, jak Staszek Soyka, Grzegorz Turnau, czy Anna Maria Jopek. z drugiej strony szukaliśmy ambitnych, młodych wokalistów, którzy chwilę potem już wypływali na szerokie wody. Tak było z Czesławem Mozilem, Kortezem, Kaśką Sochacką, czy ostatnio Darią ze Śląska i Dawidem Tyszkowskim. To u nas pierwsze kroki na scenie stawiał Adam Bałdych. Wtedy ludzie ich nie znali, a za chwilę okazywali się cenionymi muzykami.

- A jaki koncert najbardziej utknął panu w pamięci?
- To było właśnie spotkanie z Rayem Wilsonem. Muzyka mojej młodości, swego czasu byłem zakochany w Genesis. Oglądałem go na teledyskach w MTV i to tam widziałem Raya. Po latach przyjechał do Kostrzyna i na naszej scenie grał te same piosenki. To było fantastyczne. Szczytem moich marzeń był zorganizowany w zeszłym roku koncert Leszka Możdzera, wyprzedany bardzo szybko. To też koncert Anny Marii Jopek, która zawsze była wybitną artystką i takimi artystami sama się otaczała. Staszek Soyka, który wielokrotnie u nas gościł, Grzegorz Turnau, Raz Dwa Trzy, Voo Voo. Gdy udawało się taki koncert zrobić, to miałem dreszcze.

- Publiczność też je miała?
- Artyści, którzy występowali w Kostrzynie zawsze podkreślali, że mamy publiczność z wysokiej półki, potrafiącą docenić pracę i kunszt muzyków. Ostatnim takim koncertem, który na pewno zapamiętam to koncert Spiętego, który nagrał genialną płytę ,,Heartcore”. To było fantastyczne wydarzenie.

- Niektórzy artyści wracają do Kostrzyna wiele razy. Tak jest ze Stanisławem Soyką. Kostrzyn jest znany w branży muzycznej?
- Proszę mi wierzyć, ze artyści wiedzą o Strefie Dobrej Muzyki. Dostaję mnóstwo ofert, szczególnie od młodych artystów. To kapitalni muzycy, których nikt nie zna, bo opiniotwórcze rozgłośnie nie grają takiej muzyki, nie gra się tego w telewizji. Jeżeli ktoś jest dociekliwy, to znajdzie to w internecie. Staramy się zapraszać artystów z najwyższej póki, ale też tych nowych, których warto poznać.

- Zawsze przed nowym sezonem koncertowym pytacie ludzi, jakich artystów chcieliby usłyszeć.
- Tak. Przeglądałem te propozycje mieszkańców, często pojawiały się tam nazwiska, które widziałem po raz pierwszy. Sprawdzałem w interncie, cóż to za artyści, bo ja ich nie znam, a publiczność ich się domaga. Co roku dwie-trzy takie propozycje od mieszkańców wykorzystywaliśmy. Zawsze trzymaliśmy się zasady, że jest to strefa DOBREJ muzyki, więc nie wszystkie sugestie pasowały do tego założenia, ale bardzo często z podpowiedzi korzystaliśmy.

- Czy szkoda panu Przystanku Woodstock, obecnie Pol’and’Rock Festivalu? Impreza od kilku lat nie jest już organizowana w Kostrzynie.
- Oczywiście, że szkoda. To było najważniejsze wydarzenie, które w okresie spędzonym w Kostrzyńskim Centrum Kultury miałem okazję współtworzyć. Poznałem tam masę fantastycznych ludzi. Nie tylko muzyków, ale też uczestników, gości Akademii Sztuk Przepięknych, którą przez jakiś czas się zajmowałem, wespół ze Zbyszkiem Hołdysem, który wymyślił i tworzył podwaliny ASP. Zresztą ze Zbyszkiem do dziś mamy dobry kontakt. To były spotkania, podczas których bardzo dużo się nauczyłem w sensie pokory wobec publiczności. Przystanek Woodstock zmienił to miasto w sensie otwartości, tolerancji. Zapewnił dostęp do muzyki światowej. To było nieprawdopodobne, że za darmo można było oglądać gwiazdy z całego świata. Fantastyczna historia. Te 16 festiwali, które odbyły się w Kostrzynie, uważam za wielki sukces miasta.

- Później drogi festiwalu i miasta nieco się rozeszły…
- Szkoda, że tak się stało. Ale to nigdy nie jest tak, że wszystko jest pozamykane. Nic nie sugeruję i nie robię nadziei, ale nie byłbym taki pewny, że festiwal do Kostrzyna już nie wróci. Oczywiście teraz sytuacja z remontami dróg, przebudową mostów jest dramatem komunikacyjnym i na ten czas nie ma o tym mowy, ale jak te remonty się pokończą, to kto wie. Wiem od organizatorów i ludzi z fundacji WOŚP, że Kostrzyn był idealny do organizacji tego wydarzenia. Chodzi m. in. o dostępność komunikacyjną, położenie, bliskość granicy, sam teren festiwalu. Zmieniły się czasy i festiwal się zmienił. Gdy Przystanek Woodstock w Kostrzynie odbywał się po raz pierwszy, to był jeden kontener na zapleczu sceny, w którym było biuro przepustek. Budki telefoniczne, brak pryszniców. Festiwal zmienił się nie do poznania, to już jest zupełnie inne pod względem technicznym i organizacyjnym wydarzenie.

- Również dla Kostrzyńskiego Centrum Kultury?
- Oczywiście. Na pierwszych festiwalach w Kostrzynie mocno pomagaliśmy przy ich organizacji. Nasze wyposażenie, krzesła, wszystko trafiało na pole, żeby zapewnić funkcjonowanie tej machiny. Później to się zmieniło, ale przy pierwszych edycjach pomagaliśmy bardzo.

- A jakie jest najmocniejsze wspomnienie kontaktu z artystą na przestrzeni tych lat?
- Musiałbym wymienić sporo nazwisk. Z wieloma osobami się zaprzyjaźniłem. Bernard Maseli, Tomek Lubaszka, Darek Miliński, prof. Andrzej Leśnik, prof. Waldemar Marszałek. Z wieloma zakumplowałem się na dobre. Ostatnim moim odkryciem jest Wawrzyniec Jan Dąbrowski, czyli Henry No Hurry. Gra fantastyczne, bardzo kameralne koncerty. Tworzy atmosferę. Jego muzyka i teksty działają tak, że chce się tego słuchać w nieskończoność. Nawet się z nim umówiłem, że zagra kiedyś u mnie w ogrodzie albo w domu. Bo on właśnie takie domowe koncerty gra najchętniej.

- Odchodząc na emeryturę miło będzie spojrzeć na to, co się po sobie zostawiło?
- Zostaje Kino za Rogiem. Podobne zobaczyłem kiedyś w Kazimierzu Dolnym. Kiedy tam wszedłem okazało się, że oni je likwidują, a ja postanowiłem, że w Kostrzynie takie kino otworzymy. Mija siedem lat i to miejsce fantastycznie się sprawdza. Prężnie działa Dom Praktyk Twórczych. No i ludzie. Zostaje fantastyczna załoga. To profesjonaliści, sprawdzony, świetnie działający zespół pracowników Kostrzyńskiego Centrum Kultury. Znakomicie działają i rozwijają się zespoły amatorskie, jak Drzewiczanie, Roll Dance, czy My Młodzi. To wszystko bardzo cieszy. Na pewno wiele rzeczy będzie kontynuowanych, ale liczę też na nowe pomysły i inicjatywy. Każda zmiana musi owocować nowościami, a w kulturze szczególnie.

- Przyjemnie będzie przyjść na wernisaż albo koncert jako gość, a nie organizator?
- Pewnie! Dzisiaj są takie czasy, że dostęp do świetnych koncertów i wydarzeń jest nieograniczony. Blisko mamy Berlin, Poznań, Wrocław, Szczecin, Gorzów Wlkp. gdzie oferta jest przebogata. Można wybierać i przebierać do woli. Ale też fajnie jest przyjść w swoim niewielkim miasteczku na koncert czy wystawę. I na pewno będę z tego korzystał.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zdzisław Garczarek kreował kulturę w Kostrzynie przez blisko 23 lata. Właśnie odchodzi na emeryturę - Gazeta Lubuska

Wróć na kostrzynnadodra.naszemiasto.pl Nasze Miasto